Los czasami bywa przewrotny i pewne rzeczy swoich sympatyków zyskują po latach. Tak chyba właśnie jest z PRLowskimi klasykami…
W czasach kiedy był ich przesyt i bardzo ograniczony wybór a swoje własne mieszkanie było dość podobne do mieszkania sąsiadów mieliśmy ich absolutnie dość. Później przyszedł czas zachwytów zupełnie innymi dodatkami, mnogość propozycji i otwartość, więc przedmioty owej wnętrzarskiej udręki trafiały na śmietnik.
Dziś jednak przeżywają swój renesans i swej prostocie, praktycyzmie ale też i jakości wykonania zyskują coraz większą ilość zwolenników. Ja również się do nich zaliczam i odkrywam czary PRL-u. Są to swoiste perełki i znalezienie ich graniczy z cudem. Mnie udało się znaleźć jednego klasyka i poddać małej renowacji. Wizyta na babcinym strychu, wzięcie na warsztat i gotowe
W naszym salonie zagościła PRLowska lampa. W czasach swej świetności miała bordowy pokrowiec z wątpliwej urody frędzlami. Całość oczyściłam i okazało się, że konstrukcja druciana na którą tkanina była naciągnięta jest pięknym ażurem, który wręcz prosi się o czystą podkreślającą całość biel. Przypomina mi on balową spódnicę, takie zamierzchłe marzenie z dzieciństwa…